
Zaczęłam biegać regularnie w 2015 roku. Kilka razy zadano mi pytanie „dlaczego biegasz”, a ja nigdy tak do końca nie umiałam i chyba wciąż nie umiem na nie jednoznacznie odpowiedzieć. Większość osób które znam zaczęło przygodę z bieganiem z chęci pozbycia się zbędnych kilogramów- metoda godna pochwały J Wiadomo że bieganie, nawet wolne, to spory ubytek energetyczny i jeśli tylko nie pofolgujemy sobie z jedzeniem, waga na pewno pójdzie w dół.
Pierwszym moim poważnym biegiem był Półmaraton Praski, w sierpniu 2015 roku. Nigdy nie zapomnę uczucia na mecie- z czasem 2h i 22 minut czułam się jak władca świata. Jeszcze jako „świeży truchtacz” nie miałam w głowie czegoś takiego jak życiówki czy inne rekordy. Dla mnie sam fakt przebiegnięcia 21 km był wyczynem ponadprzeciętnym. Straszliwy gorąc nie sprzyjał żadnej aktywności fizycznej tego dnia ale jednak- zrobiłam to.
To był właśnie ten czas, kiedy zauważyłam że bieganie ma dla mnie terapeutyczną moc. Większość problemów rozwiązywałam i wciąż rozwiązuję na ścieżkach biegowych- jestem wtedy tylko ja, moja głowa i odtwarzacz MP3. Wciąż najbardziej lubię samotne bieganie. To zdecydowanie może być powodem dla którego biegam.
Od tamtego momentu sporo się zmieniło. W ciągu 2 lat wzięłam udział w około 50 zorganizowanych biegach na dystansach: 5 km, 10 km, 21 km, 42 km w różnych zakątkach świata: w Warszawie, Jeleniej Górze, Wrocławiu, Łodzi, Kazimierzu Dolnym, Gdyni, Wilnie, Paryżu, Monachium.. Każdy start był dla mnie wyjątkowy, jeden mniej szczęśliwy, inny bardziej, ale każdy mnie czegoś uczył i coś mi przynosił.
Nigdy nie czułam żadnej presji odnośnie osiągania czasów- może dlatego że regularnie biegać zaczęłam w wieku 31 lat. Dopiero pod koniec 2016 roku zaczęłam myśleć o „swoich osobistych rekordach” i tak naprawdę popłynęłam trochę z tematem, niejako wbrew sobie. Prawda jest taka, że bieganie jest sportem specyficznym- jeśli cokolwiek tu się mierzy, to tylko czas. Można biegać krzywo, niezgrabnie, nieelegancko- ale jeśli się to robi szybko- to ok. Zaczęłam dość obsesyjnie myśleć dlaczego wyniki nie przychodzą- zawsze biegałam minimum 3 razy w tygodniu, dodatkowo dochodził rower lub basen.
Ktoś spyta- „po co ci to”. No właśnie.. po co? Po co stresować się bieganiem, skoro jest to tylko bieganie wieczorne i weekendowe, nie żyję z tego, nigdy nie pojadę na Olimpiadę etc etc.. Może dlatego, że chyba większość z nas ma taką naturę, że lubi się w czymś sprawdzać i poprawiać, i skoro człowiek pracuje nad sobą, trenuje, to dlaczego tych efektów nie ma?
Ja byłam ekspertem w zrzucaniu winy na wszystko w około. Zwalałam te kwestię na wzrost (mam 180 cm), na zmęczenie po pracy, na gorszy dzień, na kłótnię z przyjaciółką… Tak naprawdę dopiero 2017 rok przyniósł u mnie dość wyraźną poprawę wyników- ale wiadomo że i nie tak taką, jaką bym chciała. Staram się być jednak pokorna i.. pogodna. Robię swoje- ja po prostu lubię biegać. Wiem już co robić żeby te wyniki „podkręcić” ale prawda jest taka, że nie za wszelką cenę. Jeżeli w dany dzień organizuję sobie trening i planuję biec bardzo szybko, a okazuje się że na taki nie mam siły to.. zwalniam. Jestem tylko człowiekiem, nie jestem maszyną. Wiem, ze i tak przebywając na świeżym powietrzu i wygrywając ze swoim – nie ukrywam- od czasu do czasu lenistwem i tak robię dla siebie coś dobrego.
A „życiówki”? No czekam na nie, zawsze czekam.. O najbliższą zawalczę podczas Nocnego Półmaratonu we Wrocławiu- już za 8 dni. Dam z siebie wszystko, ale obiecałam sobie, ze jeśli się nie uda, to nie będę dramatyzować. Jadę z paczką bliskich znajomych- biegaczy, czy tak naprawdę to już nie jest życiówka?
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Tu nie ma co czekać, tu trzeba te życiówki atakować :)